Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/ten-pragnac.lebork.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server314801/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 17
Dzieci leżały już w łóżkach, Gilly miała wolny

- No dobra - szepnęła do siebie kilka minut później.

Dzieci leżały już w łóżkach, Gilly miała wolny

i trzymała niemowlę od niego z daleka. Poza tym może
Wołali nie dociekać, dlaczego mała tak rzadko
- Jest coraz później...
- Nie ma temperatury?
czasu tamtej sprawy o napaść z uszkodzeniem ciała.
- Rzeczywiście.
zaufanie do Hildy Kapur, jednak pod
Ash pokręcił głową.
długo się nie utrzyma. Przeciwnie, kiedy źródło
To Maggie Dean, opiekunka małej. Wszystkie rachunki
- Tak mi wstyd... Czuję jeszcze wiele innych rzeczy,
Czy aby na pewno?
- Moja praca to ciągłe podróże. Rzadko bywam w domu.
kropka. - Dixie nie dawała się przekonać. - Co z twoimi

– Witaj w domu – wycedziła kobieta z satysfakcją w głosie. Dyszała ciężko z wysiłku.

oddech. Chciał ją pocałować. Była tego pewna. Po plecach przebiegł jej dreszcz podniecenia. Adam pochylił się i musnął ustami jej czoło. - Trzymaj się. - Otworzył drzwiczki. - Ty też. - Wspięła się na palce i przybliżyła swoją twarz do jego twarzy. - Dziękuję za wspaniały wieczór. - Pocałowała go szybko w usta i wsiadła do samochodu. Kiedy stał bez ruchu, zaskoczony, zatrzasnęła drzwi, przekręciła kluczyk w stacyjce i wrzuciła bieg. Pomachała mu na do widzenia i ruszyła przed siebie. We wstecznym lusterku zobaczyła, że Adam wciąż stoi w tym samym miejscu pod latarnią. Uśmiechnęła się zadowolona. Nigdy by się nie podejrzewała o taką śmiałość, a tu proszę! Zrobiła coś, na co dawna Caitlyn na pewno by się nie odważyła. I strasznie jej się to podobało. Berneda otworzyła zamglone oczy. Rozejrzała się zdezorientowana. Gdzie ona jest? Wokół panowała dziwna cisza, z korytarza sączyło się słabe światło. Powoli zdała sobie sprawę, że leży w szpitalu, w niewygodnym łóżku, podłączona do jakichś rurek. Umysł miała zmącony, myśli jej się mieszały, wiedziała tylko, że chce wrócić do domu. Do rodzinnej posiadłości, która kojarzyła jej się z lepszymi czasami, do własnego pokoju, do własnego łóżka. Chciała, żeby zajęta się nią Lucille. Lucille była cierpliwa i miła, w przeciwieństwie do tych szorstkich młodych ludzi, którzy poszturchiwali ją, przekładali i jeszcze nazywali to opieką medyczną. Co ona robi w tym pokoju? Kolejny atak? Tak... z pewnością. Jej umysł pracował bardzo leniwie. Widziała jak przez mgłę, z trudem rozpoznając kształty. Wszystko było dziwnie zniekształcone. Oblizała usta, język miała spuchnięty. Musieli podać jej silne leki. Spać. Tak, spać. Już chciała zamknąć oczy, gdy dostrzegła ruch przy drzwiach. Ktoś poruszał się bezszelestnie niczym kot. Kobieta. Pewnie kolejna pielęgniarka. Kolejne tortury. Znowu jakiś zastrzyk albo mierzenie ciśnienia. Kobieta podeszła bliżej, a Berneda poczuła nagle, że coś jest nie tak. Mrużąc powieki, wytężyła wzrok. Kobieta wyjęła coś zza pleców, a potem, ze zwinnością jadowitego węża, rzuciła się do ataku. Przycisnęła poduszkę do otwartych ust Bernedy. Staruszka chciała krzyczeć, ale tylko zamachała rękami jak marionetka. Kobieta była silna, przerażająco silna. Berneda próbowała jeszcze walczyć o oddech, ale daremnie. Przeszył ją ostry ból. Zaraz się udusi. Schorowane serce tłukło się niespokojnie w piersiach. Nie! To nieprawda! Kto chciałby ją zabić? Kobieta jeszcze mocniej ucisnęła jej pierś i przykryła poduszką nos. Płuca Bernedy trawił ogień. Tuż przed śmiercią zobaczyła twarz morderczyni. Znajomą, zniekształconą twarz. - Jestem Atropos - wyszeptała ochryple do ucha Bernedy. - Nadszedł twój koniec. Rozdział 23 Adam obudził się zdyszany, zlany potem, z erekcją. Odrzucił kołdrę i poszedł do łazienki. Śniła mu się Caitlyn, całował ją, dotykał jej, prawie się z nią kochał. Pragnął jej bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety. Ale to był tylko sen. Piękny sen. Caitlyn na leżaku, na pokładzie luksusowej łodzi, całkiem naga. Miała na sobie tylko okulary słoneczne. Patrzyła na niego z figlarnym, kuszącym uśmiechem. Szedł po drewnianym pokładzie, również nagi. Wiedział, że zaraz będą się kochać.
Tak?
potrącając komputer. Ekran zamigotał i pojawiło się na nim zdjęcie leżącego na biurku, martwego Josha Bandeaux. - Po co ktoś miałby próbować go zabić dwa razy? - Może to samobójstwo. Tak, wiem, wiem, nie wierzę, że Josh Bandeaux chciał popełnić samobójstwo, ale załóżmy, że tak, i zobaczmy, dokąd nas to doprowadzi - tylko teoretycznie. Może biedny Josh cierpiał na depresję, a wino i GHB działały zbyt wolno, więc chwycił za nóż. - I pociął się? Rany, od których zginął, zostały zrobione innym narzędziem, nożem chirurgicznym lub myśliwskim. - Reed nie kupował tej teorii. - Którego nie znaleźliśmy. - Przygryzła dolną wargę, studiując raport. - No i GHB. Czy to pasuje nam do układanki? - Nie. - Potrząsnęła głową i popatrzyła na ekran. - Nic nie pasuje. Jeśli został zamordowany, dlaczego morderca, który poświęcił czas, żeby upozorować samobójstwo, zostawił kieliszki, butelki, ślady po winie? - To może świadczyć albo o głupocie - odezwał się Reed - albo o bezczelności morderczyni, która gra nam teraz na nosie zadowolona, że się tak łatwo wywinęła. - Morderczyni? - powtórzyła Morrisette. - Na przykład pani Bandeaux? - Niewątpliwie jest na liście podejrzanych. - Razem z połową mieszkańców Savannah. Wygląda na to, że każdy, kto znał Bandeaux, miał z nim na pieńku - mruknęła. - Josh Bandyta był powszechnie znany. Reed nie mógł się nie zgodzić. Morrisette miała rację; byli jeszcze inni podejrzani, których trzeba zbadać. Ale mimo to wina Caitlyn Bandeaux wydawała mu się coraz bardziej oczywista. Przeczytał kopię pozwu Josha oskarżającego żonę o spowodowanie śmierci dziecka. Ohydna sprawa. Bandeaux oskarżał Caitlyn o zaniedbanie i brak odpowiedzialności. Sąsiedzi widzieli, jak wielokrotnie przychodziła do Josha; nawet pokojówka, która znalazła ciało, przysięga, że Caitlyn była regularnym gościem w jego domu. Chociaż wiedziała, że Bandeaux miał przyjaciółkę. - Czy znaleziono już Naomi Crisman? - Jeszcze nie. Jeden ze znajomych Josha mówi, że nie ma jej w kraju. Pewnie nie wie nawet o jego śmierci. - A co z wiadomościami na sekretarce i z pocztą elektroniczną? - Albo nie było żadnych wiadomości, albo zostały skasowane. - A poczta? - Wciąż szukamy, przeszukujemy także śmieci. Do tej pory wiele nie znaleźliśmy. Tylko guzik na podłodze koło biurka. Wygląda jak guzik od koszuli Bandeaux. - Urwany? - Nie, odcięty. Nitka jest równo przycięta, a nie poszarpana. Ktoś celowo go odciął i musiał to zrobić tamtej nocy. Niemożliwe, żeby Josh włożył koszulę bez guzika. - Po co ktoś miałby ucinać guzik? - Może nie udało mu się wcelować w żyłę. - A może nie - powiedział Reed, tknięty nagłą myślą. - Może ten, kto to zrobił, chciał coś wyrazić. - Na przykład? Hej, Josh, lepiej by ci było ze spinkami do mankietu? - Nie, raczej: Hej, Josh, zobacz, co mogę z tobą zrobić.
– Były członek rodziny – poprawił Bledsoe, co rozdrażniło Hayesa jeszcze bardziej.
– Jak w szkole?
– No. Chyba tak.
Augustyna – może uda mu się wydobyć z archidiecezji, czy kto tam zajmuje się takimi
Rozdział 20
postawiła torebkę na podłodze. - Domyślam się. - Trochę jak w kiepskim filmie. Bardzo kiepskim filmie. Uśmiechnął się i oprócz napięcia zobaczył w jej oczach cień rozbawienia. Więc miała poczucie humoru. Świetnie. - Przychodziłam tu przez dwa i pół roku, ostatni raz byłam kilka miesięcy temu i zawsze zastawałam Rebekę, to znaczy doktor Wade, siedzącą w tym fotelu. - Caitlyn wskazała na fotel stojący przy biurku, wzdrygnęła się i potarła ramiona, jakby przeszył ją chłód niepokoju. Zakładając nogę na nogę, bezwiednie odsłoniła na moment kawałek łydki. Z pewnością musiała zdawać sobie sprawę, że jest uderzająco piękną kobietą... A może jednak nie była tego świadoma? - Dzisiejsze spotkanie powinniśmy chyba poświęcić na zapoznanie się ze sobą - zaproponował, zbierając myśli. - Co pani na to? Najpierw ja się pani przedstawię, a potem pani opowie mi o sobie. - Tak jak w tej starej dziecięcej zabawie? Ty mi pokażesz, to i ja ci pokażę? - spytała i nagle umilkła, zawstydzona podtekstem tych słów. - Nie posuniemy się tak daleko. W każdym razie nie dzisiaj. - Całe szczęście. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie posunąć się tak daleko. - Odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się słabo. Nie tak to sobie zaplanował. Przesunął się na fotelu w stronę małego stolika, na którym stał dzbanek z mrożoną herbatą i czajnik elektryczny. - Kawa? Mam rozpuszczalną. A może herbata? - zapytał, a Caitlyn potrząsnęła głową. - Nie, dziękuję. Chociaż może poproszę o herbatę. Ale gorącą. Nalał do kubka wrzątku i podał jej wraz z łyżeczką i torebką herbaty. - Przepraszam, ale właśnie skończył mi się miód, cytryna, śmietanka i cukier, a nawet słodzik. - W porządku. Jestem ascetką. - Zanurzyła torebkę i odchyliła się na krześle. Znów zachwycił się jej urodą. Cerę miała jasną, ciało zgrabne i gibkie. Na prostym nosie kilka bladych piegów, duże, piwne oczy, ocienione długimi rzęsami, przez moment, pewnie za sprawą światła, wydawały się zupełnie zielone. Zmarszczyła brwi, jakby pogrążyła się w niespokojnych myślach. Wreszcie popatrzyła na niego. - Myślałam, że opowie mi pan trochę o sobie. - Jasne. - Uśmiechnął się. - Ale obawiam się, że panią zanudzę. Urodziłem się i wychowałem w Wisconsin, studiowałem w Madison, potem doktoryzowałem się w Michigan. Przez kilka lat wykładałem na uniwersytecie, a potem założyłem prywatną praktykę. Pracowałem w dystrykcie Kolumbii i właśnie zastanawiałem się nad przeprowadzką, kiedy Rebeka zaproponowała, żebym przyjechał tutaj. Savannah wydało mi się interesujące. To prawdziwa odmiana. Więc zdecydowałem się zaryzykować. - A co z pańskimi pacjentami? Uśmiechnął się szeroko. - Stanęli na własnych nogach. - Wszyscy wyleczeni? Ot, tak? - zapytała, pstrykając palcami. - Psychozy, depresje i wszystko inne? - Wyleczeni? Hm. To pojęcie względne, ale tak, większość z nich jest w dość dobrym stanie. Kilku z nich skierowałem do moich kolegów po fachu. - Jak długo jest pan tutaj?
Do pomieszczenia weszła Paula Sweet, policjantka, która czasem pracowała z wydziałem
Jej dłonie powędrowały do płaskiego brzucha.
– Och, Rick. – Westchnęła i wyszła ze stygnącą herbatą na werandę. Pies nie odstępował
z cichym trzaskiem i po chwili na patio zastukały pazurki. Przez werandę maszerował Hairy
jej tylko o dobro Maren. Może i okazała się niewdzięczną, marudną, wiecznie niezadowoloną
niewidoczna wśród drzew, ale poznała oznakowanie. Wóz należał do policji nowoorleańskiej.

©2019 ten-pragnac.lebork.pl - Split Template by One Page Love